Można powiedzieć, że Marzena należała do legnickiej elity: własna duża firma, życie na poziomie, kontakty z lokalnymi władzami i przedsiębiorcami. Po prawdzie, firma należała do jej męża, a ona u jego boku – zawsze wystrojona, zawsze w makijażu. Mocnym, żeby nie było widać sińców.
Historie naszych beneficjentów są wyjątkowe, ale łatwo znaleźć w nich podobieństwa do losów innych osób, pokrzywdzonych przestępstwem. Będziemy te historie opisywać – jako świadectwa, że przed złem i krzywdą można się skutecznie bronić. Trzeba tylko zrobić pierwszy krok i podjąć walkę o lepsze jutro.
Historia Marzeny to dwadzieścia stron zapisków z rozmowy, w której wątki albo przeplatały się, mieszały albo urywały. Opisanie jej życia to zaledwie próba, migawki z ponad czterdziestu ostatnich lat…
Klatka z cierni
– Na słowa, to jeszcze człowiek by przymknął oko – mówi Marzena, wspominając małżeńskie lata.
Sęk w tym, że jej życiowy partner najczęściej nie przestawał na wyzwiskach – one poprzedzały rękoczyny. Potrafił rzucić jakimś przedmiotem w żonę, szarpać, pobić dotkliwie („w łeb”). Szybko nauczyła się sztuki makijażu, żeby ukryć podbite oczy, siniaki albo zrobić paznokcie na dłoniach zniszczonych codzienną pracą. Jak pobił, to czasem na drugi dzień przepraszał.
– Najpierw dostałam wpierdol, a potem słyszałam: zamknij gębę, dostaniesz coś…
Pewnego razu, jak wpadł w szał, to wyrzucił ją z jadącego auta. Innym znów – wywiózł nad jezioro i zostawił. Szczęście, że znalazł się ktoś, kto ją odwiózł do domu.
Była „popychłem”, służącą, nikim. Kobietą do sprzątania, gotowania, wychowywania dzieci, prowadzenia księgowości w firmie, rozmów z klientami i dostawcami, naprawy maszyn, opieki nad teściami. I miała lśnić i pachnieć w towarzystwie. Chodziła spać o pierwszej, drugiej w nocy, wstawała o piątej rano. Z obowiązkami domowymi musiała się uporać do jedenastej, potem firma, dzieci ze szkoły, i tak dalej.
– Dla siebie, z zegarkiem ręku, miałam w ciągu dnia siedem minut. Potrafiłam zasnąć w sekundę – wspomina.
Nie to, że nikt jej nie chciał pomóc. Ludzie ją lubili i nawet deklarowali wsparcie. Najczęściej do odejścia od męża nakłaniała ją jej matka. To ona wezwała do córki po którymś pobiciu karetkę.
– Powiedział ratownikom: „proszę zabrać to coś”…
Awantury były na porządku dziennym. Nierzadko z powodu rzekomej zazdrości męża. A to na imprezie podbił jakiegoś mężczyznę, bo na nią spojrzał, a to o romans z własnym bratem podejrzewał.
Kobiety i dzieci
Najpierw okazało się, że nie jest pierwszą żoną Cezara. Ukrył przed nią, że jest rozwodnikiem, a jej poprzedniczka znalazła Marzenę w szpitalu, gdy walczyła o życie pierwszego dziecka. Potem to już nawet przestała liczyć. Łapała go na zdradach, odbierała z burdeli.
– Raz to mnie nawet op…lił, że w dresach po niego przyjechałam – mówi.
Kochankom robiła też w imieniu męża przelewy. Najbardziej we znaki dała się Marzenie Magda – niby jej bliska koleżanka. Seriale brazylijskie nawet się chowają, stwierdza. Z Magdą Cezar ma dwoje dzieci, pierwsze z nich ma na imię Mateusz – na cześć zmarłego synka Marzeny. A innymi słowy: ona straciła dziecko, gdy kochanka już była w ciąży z jej mężem. I jeszcze poprosiła ją, by została matką chrzestną…
Z Cezarem Marzena ma troje dzieci, których najpierw nie chciał uznać. Każda ciąża była drogą przez mękę. Pierwszy syn urodził się w szóstym miesiącu. Mówili, że nie będzie normalny. Ale jest – dzięki niestrudzonej pracy, godzinom ćwiczeń i rehabilitacji. Dziś to już dorosły mężczyzna, którego wcześniej ojciec wyrzucił z domu i od tego czasu nie utrzymują kontaktu. Starsza córka ma obecnie 21 lat, mieszka z chłopakiem. Też cierpi, skrzywdzona psychicznie – twierdzi Marzena. Młodsza córka, to nastolatka i na swoje nieszczęście też „zaliczyła” kilka traumatycznych epizodów. Była świadkiem strasznego pobicia matki, ojciec – gdy miał się nią opiekować, to najczęściej po prostu zostawiał: a to w kinie, a to po cmentarzem. Znęcał się nad nią psychicznie. Mądra, bardzo zdolna dziewczynka nie widzi na jedno oko (jest już po pierwszej operacji).
– Jakiś czas temu partnerka mojego męża zaczęła do niej wysyłać obraźliwie esemesy. Że jest beznadziejna, że ma geny kurwy-matki, że „dziadek rucha twoją ciocię” – zdradza Marzena. – A ona mi nic o tym nie powiedziała. Ale zaczęła się moczyć w nocy, wróciły lęki. Musiałam ją wypisać ze szkoły, bo dzieci zaczęły jej dokuczać. Policja stwierdziła, że to ja wysyłam te esemesy…
Z mężem nakryła też w łóżku własną siostrę. Ale to osobna historia.
Wzorce
Ojciec Marzeny był alkoholikiem, który doskonale wiedział, jak zamienić życie rodziny w piekło. Gnębił żonę, molestował córkę.
– Ja się już nie dałam – mówi kobieta. – jak zaczął się do mnie dobierać, to postawiłam wszystkich na nogi.
Chciała jak najszybciej uciec z tego domu. Cezara poznała na swojej osiemnastce: młody, dobrze usytuowany, wymarzony.
– Byłam młoda i głupia – przyznaje. – Gdybym potrafiła inaczej na niego spojrzeć… A nie, że to „ten jedyny”…
Dom teściów, z którymi przez pewien czas mieszkali, wcale nie był, jak się okazało, rajem. Przeciwnie: „wysoko postawiony” teść był chamem dla swojej żony.
– Ona chodziła dosłownie w łachmanach – wspomina Marzena i dodaje: – Jednego dnia mi powiedziała z uśmieszkiem, że „krew nie woda”.
Pamięta też, że gdy po jednym ataku męża wezwała policję, teść ugościł i zabawił funkcjonariuszy. Więcej razy nie dzwoniła po pomoc.
Pętla i ratunek
Jest przekonana, że pieniądze mogą wszystko. Sama w tzw. świecie się obracała – wśród firm, nieruchomości, inwestycji i kont bankowych.
– Miałaś swojego Cezara, mieszkałaś w złotej klatce – mówili ci, którzy widzieli tylko ten blichtr i dziwili się, że odeszła od męża.
Ale jej osobisty, wewnętrzny świat runął. Po śmierci synka psychicznie nie wytrzymała i targnęła się na życie. Połknęła tyle tabletek antydepresyjnych, że trzeba ją było odwieźć do szpitala we Wrocławiu. Tam ją odratowali.
Mąż i jego kochanka robili z niej wariata, chcieli się pozbyć. Zresztą sama wystąpiła o rozwód. Ale się wycofała. Drugą próbę samobójczą podjęła w 2019 r., po kolejnym pobiciu. Znowu tabletki. Tym razem jednak w porę się opamiętała. Wywołała wymioty, zadzwoniła na Niebieską Linię, poszła do adwokata i do psychiatry, trafiła do „Grona”. Znowu wystąpiła o rozwód – wygrała, choć mąż się odwołał i sprawa jeszcze się toczy.
W stowarzyszeniu Marzena jest pod opieką specjalistów. Jej młodsza córka także. Od trzech lat uczęszcza na terapię, której efekty zaczęły być widoczne po dłuższym czasie. Nie da się ani wymazać ani przekreślić takiego bagażu doświadczeń. Ale dziś może mówić i oceniać. Dlaczego wracała do męża? Dlaczego dawała wiarę jego słowom? To było zniewolenie i zastraszenie. Wie, że mąż zniszczył ją psychicznie.
– Wmawiał mi, że sama nie dam rady, że jestem niczym, że zabierze mi dzieci – mówi. – A dzieci były najważniejsze.
Poznała innego mężczyznę, rozpoczęli wspólne życie. „Grono” pomogło jej też materialnie: dostała kilka urządzeń AGD, bony na zakup odzieży czy żywności, dofinansowanie do leków. Nie, nie jest już spokojnie i kolorowo. Zaczęły się problemy zdrowotne (jej, jej partnera i ich wspólnego synka). Z byłym mężem toczy sądowne spory, m.in. o alimenty, o majątek, spłaca też kredyty, które ten zaciągnął. Czasem wolałaby być słaba i nie doświadczać niczego. Czasem płacze w poduszkę. Boli ją brak kontaktów z synem i boi się, żeby starsza córka nie powtórzyła błędów matki i obu babek. Wysnuła z tych przykładów własną mądrość:
– Nie masz żyć tak, żeby zadowolić faceta. Bo jak dostaniesz od niego w łeb, to będziesz myśleć, że to twoja wina. Zaczniesz się zastanawiać: co złego zrobiłam? A to nie tak ma być!
Marzena chciałaby, żeby jej historię poznała każda kobieta. Zwłaszcza ta, która boi się wyjść z cienia.
Fot. Zdjęcie wygenerowane przez Bing Image creator