Gdy jesteś ofiarą przemocy w rodzinie, myślisz, że uda się przed światem ukryć swój wstyd i poniżenie. „Do czasu. Ja byłam już wrakiem człowieka” – mówi pani Barbara z Wrocławia.
Historie naszych beneficjentów są wyjątkowe, ale łatwo znaleźć w nich podobieństwa do losów innych osób, pokrzywdzonych przestępstwem. Będziemy te historie opisywać – jako świadectwa, że przed złem i krzywdą można się skutecznie bronić. Trzeba tylko zrobić pierwszy krok i podjąć walkę o lepsze jutro.
Pani Barbara, dziś 60-letnia rencistka, przez lata żyła w związku konkubenckim. Na koncie miała już rozwód, dorosłego syna i rozstrój psychiczny, oficjalnie potwierdzony orzeczoną niepełnosprawnością. Ale nie chciała żyć samotnie, więc gdy poznała o dziesięć lat starszego Tadeusza, długo nie zastanawiała się nad wspólnym zamieszkaniem.
– Dobrze było przez jeden rok. A później… tragedia – mówi kobieta. – Na początku ja też trochę „piwkowałam”, może dlatego syn się ode mnie odwrócił… Ale szybko zobaczyłam, że nie tędy droga… Alkohol był od rana do wieczora, awantury, kopanie, poniżanie, seks na siłę. Raz złamał mi rękę, raz rozbił butelki po piwie na głowie. W końcu musiałam się zwolnić z pracy.
Przez ponad dwa lata policja często gościła w mieszkaniu pani Barbary. Założono Niebieską Kartę, a w końcu, w 2019 r. kobieta zdecydowała się wyrzucić mężczyznę z domu.
– Miał niezłą emeryturę, stać go było na wynajęcie jakiegoś lokum – skwitowała.
Dokumenty z policji trafiły do prokuratury, stamtąd do sądu. Były konkubent otrzymał zakaz kontaktów i zakaz zbliżania się do niej. Potem jeszcze jeden. Ale i tak przychodził. Pukał do drzwi i czekał z boku, nie wchodził. Jak był w miarę trzeźwy, to się pokazywał, ale zwykle znowu trzeba było wzywać policję.
– Byłam wrakiem człowieka, wykończona psychicznie i schorowana – wspomina pani Barbara. – Miałam omamy nocne, zdarzało się, że lunatykowałam, chodząc po mieście. A w ciągu dnia odwrotnie: bałam się wyjść na zewnątrz. Byłam „wyzerowana” – kaleka psychiczna i fizyczna, do tego doszły problemy zdrowotne, bo przez lata „on” nie pozwalał mi się leczyć, albo… pijany wchodził do gabinetu lekarskiego.
W MOPS-ie, którego pani Barbara również była podopieczną, zasugerowano jej przyjście do ośrodka pomocy i skorzystanie z programu „Lepsze Jutro”.
– Początkowo myślałam, że to nie dla mnie. Psychoterapia? Nie, dziękuję. Kiedyś już próbowałam grupowych sesji i zrezygnowałam, to nie dla mnie. Tak po prawdzie, to zwlekałam z tą wizytą, bo bałam się spotkania z psychologiem.
Okazało się, że w „Gronie” pomoc i opieka wyglądały trochę inaczej.
– Na początku otrzymałam bony na żywność i indywidualne wsparcie psychologa – wspomina. – Dałam się „namówić” na tą psychoterapię… Chyba ze dwa, trzy podejścia robiłam. I nie żałuję.
Na pytanie, co docenia w sesjach terapeutycznych, pani Barbara szybko odpowiada:
– Samą rozmowę przede wszystkim. I podejście psycholog. Miałam straszne huśtawki nastrojów, ale z czasem zrozumiałam, co się ze mną dzieje. Gdy teraz mi się zdarzają jakieś wahania, to zaczynam się kontrolować. Bo prawda jest taka, że leki wszystkiego nie załatwią. Trzeba nad sobą pracować.
I już z uśmiechem dodaje:
– Wszystkie sugestie, jakie tu usłyszę, to wykonuję.
W ramach programu „Lepsze Jutro” pani Barbara trafiła również pod opiekę psychiatry. Mówi, że będzie za to wdzięczna do końca życia.
– To on mi powiedział: „Proszę sobie zbadać ciało”. No to zrobiłam badania i wyszło, że mam poważną chorobę ginekologiczną. Stowarzyszenie pomogło mi znaleźć miejsce w szpitalu, przeszłam operację, potem otrzymałam refundację na leki. Wspaniali ludzie, dzięki którym prawdopodobnie w ogóle żyję. No i znowu poszłam do pracy.
W tym roku pani Barbara skorzystała z pomocy prawnika, a efektem konsultacji były pisma, kierowane na policję i do sądu. Kobieta będzie się domagać zadośćuczynienia za doznane krzywdy. Pełna nadziei czeka na sprawę.
PS. Imię oraz miejsce zamieszkania beneficjentki zostały zmienione. Załączone zdjęcie jest przypadkowe i nie przedstawia wizerunku bohaterki historii.